W następstwie poważnych powodzi na południu Polski parlamentarzyści wyrażają obawy co do oficjalnej liczby ofiar, kwestionując stosowaną przez rząd metodologię zgłaszania ofiar śmiertelnych. Kontrowersje nasiliły się po tym, jak na światło dzienne wyszła informacja o pani Wandzie, która przeżyła powódź, a która doznała śmiertelnego zawału serca, ale nie została sklasyfikowana jako ofiara powodzi. Ponadto zdarzenia, w których ludzie utonęli w samochodach porwanych przez powódź, według doniesień sklasyfikowano jako „wypadki drogowe”.
Premier Donald Tusk odnosząc się do tej kwestii w Sejmie przestrzegł przed szerzeniem dezinformacji. Skrytykował twierdzenia w mediach społecznościowych sugerujące śmierć tysięcy ludzi, nazywając je „odwróceniem uwagi lub dziełem internetowych psychopatów”. Wątpliwości co do oficjalnej narracji zgłaszają jednak prawodawcy z różnych frakcji politycznych.
Krzysztof Ciecióra, poseł Prawa i Sprawiedliwości (PiS), opowiedział swoje przeżycia w Głuchołazach, gdzie niósł pomoc i spotkał się z rodziną opłakującą ofiarę powodzi, która podobno została wykluczona z oficjalnego liczenia ze względu na przypisaną przyczynę śmierci atak serca.
Sceptycyzm wyraził także poseł PiS Rafał Bochenek, zarzucając policji bagatelizację liczby ofiar śmiertelnych pod naciskiem rządu. Według oficjalnych raportów w trzech województwach w wyniku powodzi zginęło siedem osób, jednak członkowie opozycji twierdzą, że rzeczywista liczba może być wyższa.
Debata trwa nadal i wzywa do większej przejrzystości i dokładnego zbadania prawdziwej skali kosztów ludzkich katastrofy.